Jakiś czas temu, na pytanie znajomego "ej Stary, co się zmieniło w Twoim życiu odkąd masz dziecko?" mój M. odpowiedział "yyyy... nic." Wyborne milordzie. Wyborne.
Bo z mojej akurat perspektywy, to zmieniło się niemal wszystko. Począwszy od tego, że chodzimy używać blendera do łazienki, poprzez ustawienie, skład osobowy i przeznaczenie łóżka, aż po jakże osławioną, ilość snu przypadającą na członka rodziny.
Odkąd mamy Hankę, żyjemy jak mieszkańcy tolkienowskiego Śródziemia - w strachu przed
okiem. Wielkim, otwartym okiem. Najbardziej mrożący krew w żyłach dialog jaki może mieć miejsce w
naszym domu brzmi:
- Jest oko?
- ... tak.
Oko znaczy koniec. Koniec spania, koniec ciepłej kawy, koniec kąpieli, koniec kolacji, koniec wszystkiego. Wielkie, otwarte oko spoglądające z łóżeczka. Zwiastun zagłady.
Kiedy M. pójdzie do pracy, a łaskawe oko na chwilę się zamknie, to ja z tego szczęścia wariuję. Miotam się jak poparzona po mieszkaniu nie wiedząc, czy wkraczać na najwyższy level luksusu i umyć zęby, przywracać sobie człowieczeństwo przed lustrem, jeść śniadanie, że o ogarnięciu chaty nie wspomnę, bo chata już od dawna jest nieogarnialna. W rezultacie wkładam sobie do buzi szczoteczkę z pastą, w ręku trzymam szczotkę do włosów, drugą robię kawę, jednocześnie przekopując nogą pampersy z pokoju do kuchni.
Zmieniło się nasze życie we dwoje. Odbywamy klasyczne rodzicielskie rozmowy:
- Kupa była?
- Była.
- O, to super. A jaki kolor?
Tak. Kiedyś rozmawialiśmy o kolorze mojej bielizny na wieczór, albo o kolorze wina, a teraz rozmawiamy o kolorze hankowej kupy.
Ciepłe posiłki jemy zgodnie z grafikiem, czyli jeśli on jadł ciepły wczoraj, a ja patrzyłam, to ja jem ciepły dzisiaj, a on patrzy.
Albo serial. Chodź sobie obejrzymy serial, bo Dziubek przecież śpi. No dobra, to oglądajmy. Podłączamy więc kable, wykopujemy z kanapy wgniecione w nią piloty, coś nam spadnie, coś brzdęknie, głośnik ryknie, ktoś brzydko zaklnie (jeszcze możemy, bo Hanka i tak mówi tylko "le"). Dziubek dalej twardo śpi. Jest dla nas nadzieja. No to dalej, obkładamy się jedzeniem, robimy herbatkę, naciągamy kocyki, wciskamy play i co? I "le". Czyli dupa, dzień dobry Dziubku, już nie śpisz? To super... A potem czytam u słodkich ludzi na Insta "20:00 synuś już śpi, więc oglądamy z mężusiem filmy". I zastanawiam się wówczas: co z tą córką naszą?!
Zmieniło się i nasze wnętrze, po którym walają się hankowe graty, a utrzymanie porządku graniczy z cudem. Najważniejsze jest, żeby wszystko mieć pod ręką, a to rodzi pierdzielnik. I mimo, że się zarzekałam, że gdzie tam, że w naszym skandynawskim mieszkaniu nie będą rządzić dziecięce pierdoły... to już wiem, że sorka, ale się nie da.
I kiedy tak o 3:00 nad ranem, z Hanką na rękach, przemierzam już siódmy kilometr mieszkania po przekątnej, w rytmie skocznej samby (bo rumba jest dla słabych), do słów mojej autorskiej piosenki "jest mamusia, ma cycusia" albo "zamknij oczka boś nie foczka" to tak, miewam dość i mam poczucie tych wszystkich zmian, które nastąpiły. Ale potem, kiedy kładę tego małego Paszczaka na przewijaku, a ona posyła mi te swoje bezzębne uśmiechy, to wymiękam. Kiedy widzę jak patrzy na mnie i coś jej świta w głowie, że ten fejs, co się nad nią pochyla, to chyba jakiś ważny, znajomy jakby. Albo kiedy zacieszając gada te swoje "le" do poduszki w liście, kiedy robi dziubek lub minę smutnej żaby... to przecież kocham ją nad życie i wiem, że te zmiany, to najlepsze zmiany, jakie mogły nas w życiu spotkać.
Hehe, dokładnie, a temat kupy to zostaje na długo ;) nasza mała ma już 15 miesięcy, a czekamy teraz na drugie maleństwo, ciekawe jak teraz nasze życie się zmieni ;) Mój mąż to jakoś rozsądnie do tego wszystkiego podchodzi, za to u znajomych... byłam w głębokim szoku, kiedy koleżanka wygląda na nieśpiąca od tygodni, a jej mąż mówi coś typu: "Nic się nie zmieniło, nadal chodzę do tej samej pracy, wieczorem na siłownię, a w domu zawsze mam gotowy i ciepły obiad", dał by jej wytchnąć i pomógłby trochę, eh. Pozdrawiam i życzę jak najmilszych chwil :) Choć wiem, że te gorsze się też dobrze z zcasem wspomina :)
OdpowiedzUsuńNasz pierworodny też nam robił istny Mordor w nocy. Pobudki co godzina i dawaj bujanie, najlepiej przy muzyce klasycznej. Drugi może zasnąć nawet przy Marszu Imperialnym. Jak tak sobie teraz myślę, że im głośniej jest w domu, tym większy stopień tolerancji na hałas ma niemowlak. Obejrzyjcie ze dwa razy Strażników Galaktyki (na początek na normalnej głośności) i a nuż się przyzwyczai ;)
OdpowiedzUsuńAle i tak przesyłam mnóstwo wspierających uścisków!
Dacie radę, jeszcze tylko 18 lat ;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń