sobota, 26 maja 2018

O beksach, matkach i wierszykach


Powiedzmy to sobie szczerze, zawsze byłam beksa. Sławetny wyjazd do Zakopanego w wieku lat kilku zostal przez mnie cały przewyty. Wyłam, bo mama raz wyszła wieczorem, bo nie kupiła mi misia Cocolino i bo obcięła mi włosy. Strasznie wyłam w przedszkolu. W szkole już jakby ciut mniej, ale też się zdarzalo. W gimnazjum wyłam w poduszkę, bo nikt mnie nie kochał, potem bo Piotrek mnie nie kochał i bo Toni Braxton tak smutno śpiewała "Unbreak my heart" czy moze bardziej "ambrejmahat" jak to wówczas słyszałam. A potem nagle stałam się dorosła i nieoczekiwanie zaczęły mnie wzruszać różne rzeczy. Zaczęło się od reklamy czekoladek, gdzie ona na niego krzyczy w samochodzie, potem wysiada i idzie chodnikiem, a on ją dogania, przez okno samochodu daje jej te czekoladki, ona mu wybacza i potem on ją bierze na rece i sie kręcą. No i rzeźnia absolutna na reklamie rajstop, gdzie dziewczynka dorasta, ale mama ją ciągle kocha i jej kibicuje i te rajstopki takie białe. A potem była ciąża, podczas której przy szyderczych spazmach smiechu M. płakałam na wszystkich niemal odcinakach "Dorota Was Urządzi", a także na widok dzieci, osób starszych, małych kotków i bo nie mieszczę się w jeansy. I okej. Wszystko byłoby spoko, tylko dlaczego nikt mnie nie uprzedził, że to mi zostanie także po ciąży? I że będzie jeszcze gorzej? Że rozpłacze się, bo Hanka zjadła sama placek? (tak, naprawdę się wtedy wzruszylam, są świadkowie).

W zeszłym roku Dzień Matki odbył się jakoś bez wiekszych szlochów. No ale dziś, to już jest prawdziwa masakra. Od rana wyję czytając internetowe przemyślenia mamusiek. Wyję bo właśnie Hanna Dorota została ze swoją babcią Dorotą, która prywatnie jest moją mamą. Czaicie, moja córka. Z moją mamą. W dzień matki. Została. Bo kocham obie te szalone babki, mimo że czasem ręce mi opadają na to co wyrabiają. Jedna i druga.

I jeszcze jedno, wielki szacun dla mojej mamy. Twarda z niej sztuka muszę przyznać, bo nie wyła tak bardzo na przedszkolnych przedstawieniach, na tych fałszowanych występach z piosenką "a ja wolę moją mamę" i podczas dostawania ton laurek (byłam bardzo płodnym dzieckiem w materii artystycznej). Jak coś się we mnie nie zmieni, to będę najbardziej rozwytą matką na widowni, a Hanka powie "mamo, ale wieś."
I jeszcze mi się przypomniał wierszyk z pierwszej klasy. Możecie zgadnąć, co robię kiedy go czytam.
"Po co jest Mama? Aby mnie wzięła na kolana. I pogładziła po głowie, podarowała opowieść.
By zawsze przy mnie była, pomogła, pocieszyła.
A ja rosnę przy Mamie wczoraj, dzisiaj i jutro. I żeby jej nigdy w życiu nie było pusto i smutno."
Także ten.



niedziela, 18 lutego 2018

Mieszkanie vs. Niemowlak, czyli co poszło nie tak

"NIE POZWOLĘ ZROBIĆ Z NASZEGO DOMU PLACU ZABAW!" grzmiałam rok temu z kanapy, z pączkiem w ustach i wielkim brzuchem.
Coś poszło nie tak...

W gwoli wprowadzenia: przed narodzinami Hanki kupiliśmy na olx kosz Mojżesza. Pojechaliśmy go odebrać od rodzinki z Mokotowa. Mieli 4-miesięcznego niemowlaka i 2-latkę. Weszliśmy tam i ... złapaliśmy się za głowy. Wszędzie zabawki. WSZĘDZIE. Jedno wielkie przedszkole. Nawet z szafki w kuchni wypadały zabawki. Można się było udusić w zabawkach. Ona w dresie, kucyk na głowie zrobiła jakieś 2 dni temu. On też z kucykiem, a właściwie tym co z niego zostało, pewnie nie jeden koncert heavymetalowy zaliczył, a teraz miota się pomiędzy tymi dziećmi, bo dziewczynka oglądając bajkę jednocześnie zalała się piciem i zrobiła kupę. Tak, przy nas. Tak, w majtki. Generalnie armagedon na każdym polu. Wyszliśmy z tym koszem umordowani, po 5 minutach wizyty i od razu za progiem stwierdziliśmy "Po. Naszym. Kurde. Trupie." No bo nie może tak być, że dom wygląda jak po przejściu dziecięcego tornada, a rodzice jak jego ofiary. Po powrocie rzuciłam się z lubością wdychać hankowe, pachnące pastele, śliczne białe króliczki, obrazki nad łóżeczkiem, uprasowane ubranka. Głaszcząc brzuch mówiłam do Hanki: "jak to dobrze, że Ty taka nie będziesz, że będziesz mieć do zabawy tylko te 3 śliczne króliczki i jakoś do tej 18-stki oblecimy, co nie? Po co Ci tona kolorowych badziewi? Szare zabawki są mega stymulujące."
Coś poszło nie tak...

Co poszło nie tak?

1. Pierwszy i fundamentalny błąd popełniłam ja sama, kilka lat temu, panienką jeszcze będąc.
"Dzieci?! Ha.Ha. Toć ja mam dopiero (!) 26 lat. Nie potrzebuję trzeciego pokoju." Otóż potrzebuję. Teraz potrzebuję. A także czwartego i piątego. Z każdym kolejnym dzieckiem potrzebowałabym +2 minimum.

2. Nowa kanapa. Brawo my! Bravissimo! Klap. Klap. Najlepszy czas na zmianę kanapy, to początki rozszerzania hankowej diety! Zrobiliśmy to idealnie w jednym czasie. Brokułki, marcheweczka, buraczek? Kanapa wszystko przyjmie. Bardzo chłonny materiał. Polecam. Zarówno kanapę jak i sam pomysł.


3. Piekarnik. Nie czepiam się sprzętu jako takiego. Ale powinien być wysoko! Powinien być pod sufitem! Ileż mniej bym miała wówczas siwych włosów... Bo w szybce od piekarnika jest druga dzidzia. Więc trzeba ją odwiedzać, dawać jej buziaczki, rozmawiać z nią, niezależnie od tego czy w piekarniku jest akurat 200 stopni czy nie. 


4. Brak miejsca na suszenie prania. To spora bolączka, bo pranie jest super! Można je ściągać, można w nie niepostrzeżenie wytrzeć upaćkaną buzię (a potem idzie taki ojciec do roboty w świeżo upranej koszulce i nawet nie wie, że na plecach ma brokuła), można trzymając się jedynie rajstop próbować wstać, można też po prostu siedzieć i szarpać. Nie wspomnę już o walorach estetycznych, ponieważ od jesieni, stałym elementem dekoracyjnym salonu są majty całej naszej trójki. 


5. Sprzęt grający. Patrz punkt o piekaniku - pod sufit! Chyba, że lubicie jak Wam znienacka, na pół bloku ryknie miłość miłość w Zakopanem.

6. Dziecięce dodatki w sypialni. Okej, to może była jakaś forma ciążowej terapii, żeby przetrwać końcówkę. Że wicie gniazda i te sprawy. Jarało mnie to. Ale teraz w sypialni śpimy wśród spozierających na nas ze ścian króliczków. A Hanka na rzeczone króliczki nie spoziera ani trochę. Zdecydowanie czas odkróliczyć sypialnię.

7. Jakże mylne przeświadczenie, że jeden koszyczek na zabawki wystarczy, bo przecież to od nas zależy ile tego będzie... okazuje się, że bardzo nie od nas to zależy. Okazuje się też, że nie tylkojeden koszyczek nie wystarczy, ale że średnio wystarczają teraz cztery i muszę się wybrać po piąty...




8. Błędy które jeszcze nie zostały popełnione, ale to kwestia kilku miesięcy, czyli: tipi, dziecięca kuchnia z Ikei, stoliczek i krzesełko do rysowania... Może jeśli pozbędziemy się stołu, komody i powiedzmy pralki to wszystko da się upchać? 

Podsumowując powyższe: myślałam, że są rzeczy nad którymi da się zapanować. Teraz wiem, że są rzeczy, nad którymi choćbyś skisła, to nie zapanujesz. Czasem jeszcze próbuję. Urządzam specjalne kąciki, przekładam te zabawki z miejsca na miejsce, ale to wszystko to tylko rozwiązania tymczasowe. Nadszedł czas pogodzić się z tym, że oto osiągnęliśmy poziom "o krok przed tymi od kosza Mojżesza z Mokotowa"... jeszcze tylko M. zapuści kucyk, do tego drugie dziecko i kupa i mamy to. 

Pozdrawiam spośród wszystkiego kolorowego!
Magda

PS. Jeszcze jedno. Pierwsze zdjęcie przedstawiające kanapę i tulipany było ustawione. W rzeczywistości wygląda to jak poniżej. Tulipany muszą stać w więzieniu.