sobota, 21 października 2017

Haniamoon, czyli podróż poślubna z dzidzią

Zwyczajowo powinno być tak, że w podróż poślubną to jedzie się robić dzidzię. Ale kiedy w podróż poślubną jedzie się z dzidzią, to się robi wszystko, żeby ta dzidzia spała. Ot, refleksja taka mnie naszła przy okazji Naszej podróży na Zakynthos.



Pozwolę sobie, na potrzeby poniższego tekstu, podzielić podróżujących na dzidziowych i bezdzidziowych. W sensie podróżnym oczywiście, nie życiowym. Bo ileż pecha miała para siedząca w samolocie obok nas, która tuż po zajęciu miejsc opowiedziała radośnie, jak to się pierwszy raz wyrwali bez dzieci, żeby zaznać trochę spokoju. Musieli srogo podpaść facetowi na lotnisku, bo posadził ich centralnie pomiędzy czwórką kilkumiesięcznych potworów. To tak żeby nie smutali z tęsknoty za bardzo. 

Pierwszą różnicę widać tuż po wylądowaniu. Bezdzidziowi rześkim krokiem (wszak pospali sobie w samolocie) pędzą zająć strategiczne miejsce przy taśmie bagażowej. Są zadowoleni, zrelaksowani, może nawet otworzyli już paczuszki ze strefy wolnocłowej. Dzidziowi szarpią się z wózkami, jedną ręką trzymają wyrywającą się latorośl, drugą ręką szarpią się z rozkładaniem wózka, trzecią podnoszą z ziemi zabawki, czwartą próbują doprowadzić się do porządku, piątą łapią bagaże z taśmy, szóstą wyjmują latorośli z buzi to, co do buzi trafić nigdy nie powinno, siódmą... I nie mają paczuszek ze sklepu wolnocłowego, ponieważ czas na lotnisku spędzi w pokoju rodzinnym.

Bezdzidziowi są ładni. Wizualnie jak wsiedli, tak wysiadają. Ewentualnie małe odgniecenie od zagłówka podczas snu. Dzidziowi wyglądają jak po przeżuciu, wypluciu, ponownym przeżuciu i jeszcze raz wypluciu. Urodzeni farciarze są tylko mniej lub bardziej oślinieni, reszta, która ma w życiu mniej szczęścia, jest zarzygana. Włos rozwiany, odzienie pogniecione i upaćkane substancjami nieznanego pochodzenia.

Przygotowałam kilka złotych rad i przemyśleń, gdyby przyszło Wam do głowy z dzidzią gdzieś polecieć:

1. Jeśli nie masz sześciu rąk, poważnie rozważ czy w ogóle chcesz lecieć.
2. Nie ubieraj się ładnie. Nawet nie ubieraj się porządnie. Czesanie również możesz darować.
3. Najlepszą zabawką dla dzidzi jest torba chorobowa, wyszarpana własnoręcznie z kieszeni fotela przed Tobą.
4. Dzidzia może zjeść kawałek tejże torby i nadal będzie żyła w zdrowiu. Czyli torba nie jest taka do końca chorobowa.
5. Jeśli jakaś zabawka nie dotknęła samolotowej podłogi to znaczy, że prawdopodobnie nie została w ogóle wyjęta z torby. 
6. Cierpliwość pasażerów siedzących z tyłu, podnoszących spadający pod fotel gryzak kończy się po czterech razach. 
7. Jeśli myślisz, że Twoja dzidzia będzie w samolocie spała, to nie będzie. Jeśli myślisz, że nie będzie, to będzie.

I dalej, do hotelu.
Opcja olinkluziw. Restauracja, bilard, tyle dobra. Bar czynny do północy. Oczekiwania: noc jest nasza, bar jest nasz, basen jest nasz i biały ranek też jest nasz! Juhu! Rzeczywistość: zasypiamy o godzinie 20:00 gdzieś pomiędzy gumową żyrafą a grającym kwiatkiem, nie do końca nawet przebrani w piżamki. Łóżko jest nasze. Juhu.

Muszę tu jeszcze dokonać podziału hotelowych gości dzidziowych na mobilnych i niemobilnych. Niemobilni, czyli tacy których dzidzia jeszcze samodzielnie się nie przemieszcza (to my!) mają tak zwane hajla-bajla, druga grupa... ma przerąbane. To jest walka o życie, o jedzenie, o środowisko naturalne, o dobre imię, honor i demokrację. To po prostu walka.

I znowu garść refleksji:

1. Nie bądź pipa, nie zapomnij elektronicznej niani. 
2. W wersji na bogato możesz zabrać ulubioną babcię, ale to z zasady jest bardziej kłopotliwe niż niania.
3. Wybieraj takie pory posiłków, żeby w restauracji było dużo dzidź. Im więcej dzidź się drze, tym mniej słychać Twoją.
4. Pamiętaj, że obrus nie jest na stałe przymocowany do stołu i dzidziołapka znajdzie sposób, żeby go ściągnąć.
5. Jeśli masz mobiną dzidzię, zabierz jakąś formę więzienia dla niej.
6. Jeśli planujesz aktywny wypoczynek z opcją głodówki, nie zabieraj więzienia. Efekt masz gwarantowany. 




Ale nie narzekam, żeby nie było, że się babie we łbie poprzewracało. Było nawet lepiej niż myślałam, za co z tego miejsca chciałabym córce mojej serdecznie podziękować. Ale na wypadek, gdyby ktoś się jeszcze zastanawiał... no nie ma się co spodziewać romantycznych uniesień, spacerów przy blasku księżyca i takich tam bajerów, co się z podróżą poślubną kojarzą. Ale jest jest wspólnie spędzony, bezcenny, rodzinny czas. Są małe stopki pierwszy raz zanurzone w morzu, mała rączka po raz pierwszy dotykająca piasku, mała buźka pierwszy raz jedząca arbuza. Jest wolniej, jest wszędzie razem, jest ciągle dużo miejsca na miłość. Warto :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz