wtorek, 29 marca 2016

Rewolucja w kawowaniu - czyli jak zaparzyć dripa!

Jeszcze do niedawna, stosowałam iście książkowy podział kawy na: kawę z mlekiem, kawę czarną i kawę z ekspresu (czyli wiadomo - ekspresso ;)). No dobra, wiedziałam też, że jest coś takiego jak latte, czyli taka trochę lepsza kawa z mlekiem i to nieszczęsne espresso, czyli takie małe, drogie i gorzkie coś.

A kiedy ktoś mi mówił, że nie żyje jak nie wypije kawy, to odpowiadałam coś w stylu: "pfff, no to słabo masz". 
No i słabo mam. Bo i mnie, do codziennego szczęścia już potrzebna jest kawunia. Nie żeby zaraz jakieś zombie bez kawy, ale czuję jej brak w organizmie w okolicach 9:00 rano. Myślicie, że to może być kwestia wieku...?


Jakiś czas temu, za sprawą bardzo sympatycznego właściciela pewnej otwockiej kawiarni dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak drip. Jest to alternatywna metoda parzenia kawy, która na pierwszy rzut oka może wyglądać na jakiś pogański obrzęd. 

Żeby sobie taką kawkę strzelić, potrzebny jest specjalny sprzęt, czyli dripper. Nie jest to jakieś wyjątkowo drogie ustrojstwo (można kupić np. w Tigerze lub na allegro za ok 30 zł.). Potrzebne są też filtry, dobra kawa w ziarnach i trochę cierpliwości. Drip zdecydowanie nie nadaje się na poranną, pierwszą kawę, ponieważ czekając aż się to wszystko odpowiednio zaparzy, można naprawdę zasnąć. Polecam raczej weekendowo ;)

Poniżej kilka kroków, jak przygotować dripa:

KROK 1. Na początek mielimy ziarna kawy. Tu istnieją różne szkoły, jedne zalecające, aby kawę mielić dość grubo, inne zaś mówią o mieleniu drobnym. Najlepiej jest sobie samemu poeksperymentować i wybrać najlepszy dla siebie sposób. Jeśli zaś chodzi o rodzaj kawy, to mogę polecić szczególnie kawy brazylijskie, kolumbijskie, kawy z Kenii lub Etiopii.


KROK 2. Dripper umieszczamy na dzbanku, ewentualnie kubku, jeśli nie mamy dzbanka. 

KROK 3. W dripperze umieszczamy filtr. Dobrze jest przelać filtr gorącą wodą, dzięki czemu pozbędziemy się smaku i zapachu papieru.

KROK 4. Do drippera wsypujemy odmierzoną, zmieloną kawę. Zalecane proporcje to 1g/15ml. Polecam postawienie całego sprzętu na wadze kuchennej, wyzerowanie i wtedy nam się idealnie odmierza.


KROK 5. Woda. Woda jest ważna, powinna mieć temperaturę około 90 stopni. Wlewamy ją powolutku, cienkim strumieniem. Na początek tyle, żeby zamoczyć zmieloną kawę. Powinno nam powstać całkiem ładne bagienko. Czekamy razem z bagienkiem około 30 sekund i zalewamy odpowiednią ilością wody. Wodę najlepiej lać kolistymi ruchami, dookoła drippera. 

KROK 6. Czekamy, aż kawa spłynie do dzbanka/kubeczka. Wyrzucamy filtr, wlewamy do filiżanek i pijemy :D

Do kawy oczywiście obowiązkowo czekoladki! Ja nie dam rady bez mleczka, ale znawcy twierdzą, że to zbrodnia!


Pozdrawiam baaardzo wiosennie! :)
Magda

piątek, 25 marca 2016

Gdzie jesteś zającu?! I ... właściwie dlaczego jesteś zającem?!

Zając... właściwie to skąd ten zając? Co ma zając do Wielkanocy? Czemu zając, a nie wiewiórka? Albo dajmy na to jeżyk. Zaintrygowawszy się owym, jakże ważkim problemem, poszperałam nieco w źródłowych, zajęczych tekstach i już wiem. Wiem, że wytłumaczenie tego związku jest dość pokrętne i trochę od czapy.

Można sobie poczytać o starożytnych zającach, o zającu jako pogańskim symbolu utożsamianym z witalnością, płodnością i seksualnymi fantazjami (no taaak! Króliczki Playboya!). Dowiedziałam się, że zające to symbole poświęcenia dla innych (ludzi? zająców?). Małe dzieci widziały w czasie Wielkanocy na polach zające i to one przynosiły im pisanki (???), a ponadto wszyscy przecież lubimy zające, bo zające są sympatyczne, puchate i budzą dobre skojarzenia, więc czemu by ich nie wcisnąć do świątecznego koszyczka. Ostatecznie dochodzimy do konkluzji, że zające w sztuce od jakiegoś czasu po prostu zaczęto przedstawiać w towarzystwie jajek. Także: Zając+jajko=Wielkanoc. I już. Bo tak. 

A teraz do sedna.
W związku z tym, że absolutne ignorowanie przygotowań do Świąt Wielkanocnych weszło mi w krew (potwierdzenie), pomyślałam sobie, że już nie będę taka i znajdę jakiegoś zająca, żeby chociaż trochę atmosferki zrobić. Szukałam, szukałam i przypomniało mi się, że przecież mam fajne miseczki z zającami! Takie do pieczenia w piekarniku. Z wyprzedaży w DUKA :D


Tak naprawdę, to całe to zajęcze dochodzenie, zajęcze miseczki i kilka zrobionych na szybko fotek, to tylko pretekst, żeby złożyć Wam najlepsze świąteczne życzenia :)

Życzę Wam, żeby te Święta upłynęły Wam wśród kochających Was osób, żebyście nie dały się za bardzo porwać całemu temu szaleństwu i żebyście znalazły sobie coś "nowego", bo Wielkanoc to nowy początek i nowe życie... :)

Ściskam ciepło!
Magda

poniedziałek, 21 marca 2016

Wstyd, hańba i sromota.

Jak w temacie. Wstyd że hej! Tyle czasu nie zajrzeć i słowa nie napisać...? Jeszcze żebym ja coś naprawdę konkretnego robiła! Lamy w Peru karmiła, studnie w Sudanie budowała, czy nawet coś bardziej stacjonarnego... Ale nie, nie, nie. Proszę Państwa, oto leń! Dzień dobry. 

Mam nadzieję, że na tym jednym poście się nie skończy i nie powrócę znów w niesławie, na tarczy, w okolicach listopada. Rzuciwszy szybko okiem na swój ostatni post widzę, że jakoś wyjątkowo się z prawdą nie rozminęłam i coś jakby zakopałam się na jesień i zimę w kanapowych czeluściach. Mogłabym tłumaczyć, że zepsuł mi się laptop, że czasem gdzieś na weekend wyjechałam, że kot mi z balkonu wyskoczył, że dużo pracy miałam, ale nie, nie, nie. To dalej ten sam leń!

Może za sprawą wiosny, a może nowego stolika, wstąpił we mnie ponownie wnętrzarski duch i tknęłam palcem, wątpliwej już świeżości, moje dekoracje z zeszłego roku. Sypnęło kurzem, grzmotnęło gruzem, powiało biedą, ale drgnęło! Ostatecznie kilka kadrów można już światu pokazać. Może mi się utrzyma... oby, no bo już naprawdę :P


W końcu dorobiłam się wymarzonego stoliczka! Przydałby się jeszcze jego młodszy, mniejszy braciszek do kompletu. Kwestia czasu (mam nadzieję, że nie kilku miesięcy!)...

Zielona poducha z H&M Home. Kto jak nie Wy, lepiej zrozumie, że tak, poduszkę można wybierać półtorej godziny. I nie, to wcale nie jest dziwne. 

Namazałam dwa plakaty, na szczęście zdjęcia z dość daleka, to nie widać jakie nierówne :D 
Aha, na tym nad stołem jest napisane SMILE, a nie J MILER.


I na koniec kontrowersja. Książki do tyłu brzuszkami. Pomysł dla jednych nowatorski, dla innych w swej istocie absurdalny. Na szczęście jest to zabieg, który dość łatwo odwrócić i z pewnością, nie będę się męczyła całe życie ze zgadywaniem, która część " Gry o tron" gdzie stoi. Dam radę ;) a taki jeden rządek moim zdaniem wygląda fajnie i jest w bardzo naturalnych kolorach. 

Co sądzicie?



Pomimo długiej nieobecności, bardzo ciepło Was pozdrawiam i życzę wiosny! :)

Buziaki,
Magda