czwartek, 23 lutego 2017

O kąciku małej Hanny na przestrzeni mocno ograniczonej

Bo to powinno być tak, że kiedy kobieta zachodzi w ciążę, to jej mieszkanie też zachodzi w ciążę. I potem kobieta rodzi dziecko, a jej mieszkanie rodzi dodatkowy pokój. I wtedy by było sprawiedliwie, wtedy by było humanitarnie i wtedy byłoby miejsce. A tak, miejsca nie ma, humanitarnie nie jest, a sprawiedliwości na tym świecie jak nie było, tak nie ma. 

Więc co się wówczas robi? Wówczas się upycha. W kartony. W wory. Upycha się po kątach, szafkach i szafeczkach. Odgraca się przestrzeń, tylko po to, żeby zagracić czymś większym i pojemniejszym. I okazuje się, że pod łóżkiem jest kupa miejsca. Że szafę od sufitu dzieli 25 cm przestrzeni, a to przecież też jest kupa miejsca. Że szafeczki po dwóch stronach łóżka to zbędny luksus skoro mają tylko jedną małą szufladkę i pal licho symetrię, pal licho lampkę nocną i cały dizajn też pal licho. Upychać trzeba. Miejsca szukać trzeba. Przestawiać i kombinować trzeba. Oczywiście tylko w przypadku, jeśli mieszkanie nie urodziło tego dodatkowego pokoju.

U nas, po licznych dyskusjach, szantażach emocjonalnych, wędrówkach z meblami po całym mieszkaniu, dziwnych zamianach meblowych oraz naprawdę porządnym upychaniu, udało się w końcu wypracować coś na kształt kompromisu, w którym Hanka wraz ze swoim sprzętem nie wywaliła nas z sypialni zupełnie. Zmieściło się łóżeczko, udało się nawet wcisnąć komodę na wszystkie niezbędne, acz mocno skompresowane hankograty, hankoakcesoria i hankociuszki.






Wszystkich tych, którzy właśnie wsiadają na koń i wyruszają na krucjatę przeciwko matce wariatce, która dziecko własne królikiem chce udusić, pragnę uspokoić, że to tylko pokazówka. Jedynym, słusznym lokatorem łóżeczka będzie Hanna, a banda gryzoni przeniesie się wówczas na półkę. Póki jednak Hanna nie spieszy się na świat ani trochę, a matka jej z dnia na dzień do zdrowszych psychicznie nie należy, to patrzenie na króliki w łóżeczku sprawia jej perwersyjną przyjemność. I już.




Przeczytałam cały Internet związany z urządzaniem dziecięcych kącików. Nie wiem, czy wszystko będzie przydatne, czy ustawienie jest praktyczne, co się sprawdzi, a co nie, ale najwyżej będziemy improwizować :) 

Na koniec apel do Hanny, córki naszej jedynej: HANKA WYCHODŹ JUŻ! BO CI SIĘ KRÓLIKI ZAKURZĄ!


niedziela, 12 lutego 2017

Impreza niespodzianka dla Sherlocka Holmesa. Czy to pyknie?

Znacie taki typ człowieka "wkurzający Sherlock"? Jeśli znacie, to współczuję, jeśli nie znacie, to uwierzcie mi, że Wasze życie jest łatwe. Tak, wkurzający Sherlock to właśnie ja. No cześć.

Kim jest ten typ? Ano przede wszystkim jest to typ drążący. Taki, co to za cholerę nie odpuści. Będzie skubaniec drążył, drążył, aż wydrąży. Będzie łapał za słówka, czepiał się szczegółów, zadawał miliony niewygodnych pytań w najmniej odpowiednich momentach. A potem, w swojej sherloczej głowie doda sobie 2+2. I wyjdzie mu 6, ale jaki będzie dumny! Jaki wkurzający! Jaki "ha! Wiedziałem!" 

A teraz sobie jeszcze dodatkowo wyobraźcie, że ten właśnie wkurzający Sherlock jest w ciąży. Wówczas do powyższego można dodać jeszcze ataki histerii, płaczu, fochy, sceny w domu i w miejscach publicznych. I mogłoby się wydawać, że na ten właśnie przypadek jest sposób. Trzeba mu szybko dać cukru. W dowolnej postaci. Widzisz już co się święci, więc biegniesz w te pędy po pączka, muffinkę, tiramisu, cokolwiek. Ale tylko przy odrobinie szczęścia się uspokoi, bo jeśli to nie jest akurat Twój szczęśliwy dzień, to wykryje podstępny plan utuczenia w celach bliżej nieokreślonych.

I teraz spróbujcie temu typowi zorganizować imprezę niespodziankę. Gwarantowane są zszargane nerwy, bonusowe siwe włosy, nocne koszmary senne, a na koniec konieczność odbycia terapii. I to czem prędzej.




I tak oto, w minioną sobotę kilku śmiałków dzielnie próbowało zrobić dla mnie i Hanki niespodziankę. Baby Shower. Bo nigdy nie miałam takiej niespodzianki. Ale już przynajmniej wiem, dlaczego ;) Tak strasznie się starali, tak strasznie chcieli utrzymać wszystko w tajemnicy... a ja im tak psułam. Byłam tak wkurzająca, że szczerze się dziwię, że mi tych dmuchanych literek nie wepchnęli do gardła, czy gdzie tam się jeszcze da. 

No, ale czasem natury nie oszukasz! Bo kiedy widzisz swojego mężczyznę, który liczy w szafce szklanki, kiedy koleżanka na dwa dni przed imprezą mówi na pożegnanie "no to może jeszcze kiedyś się zdzwonimy", kiedy siedzisz z przyjaciółką na kanapie i ona dostaje nagle wiadomość i niemal chowa telefon pod koc, żeby ją odczytać... wtedy wiesz przecież, że coś się dzieje. I wtedy właśnie zaczynają się niewygodne pytania. "A kto tam do Ciebie tak pisze?" "A co robimy w sobotę?" "A o czym rozmawiasz z moją siostrą?" Wkurzający Sherlock szuka sensacji. Najlepiej wyszli na tym ci, którzy w ogóle ze mną nie gadali ostatnimi czasy, chociaż muszę przyznać, że i oni byli podejrzani :P






Koniec końców, wyszło wszystko cudownie. Prześliczne dekoracje, super jedzenie, ale najważniejsze było cudowne towarzystwo. Bardzo, bardzo Wam wszystkim dziękuję! Jesteście najlepsi :* I Hanka też to wie!

Niechaj to zdjęcie będzie dowodem... ;)



piątek, 10 lutego 2017

Po co są zasady?

Cenię sobie ludzi z zasadami. A ludzie mają w życiu różne zasady. Znam takich, którzy w myśl swoich zasad nigdy nie jedzą dekoracji talerza, nie upiorą niesparowanych uprzednio skarpetek i nie wpuszczą taksówkarza w korku. I spoko, ja to szanuję. To są ich zasady.

Są też ludzie zupełnie pozbawieni zasad, ludzie, którzy w lipcu mogą radośnie nosić skarpetki w renifery, ludzie którzy za nic mają instrukcje w grach planszowych, ludzie, którzy nie jedzą czekolady przed obiadem. Generalnie degeneraci. Spoko, brak zasad to też jakaś zasada. Tych od reniferów też szanuję.

Ja na przykład miałam w życiu ważną zasadę: nigdy legginsy do samej bluzki. I co? I dupa. No właśnie, w przenośni i dosłownie o dupę tu chodzi. A ciąża połamała mi liczne zasady.  


A czy są jakieś zasady w społeczeństwie, które dotyczą ciąży? Miałam tu na blogu nie jęczeć (ot, kolejna zasada połamana!), ale jako socjologo-politolog, jako autorka pseudonaukowej pracy o stereotypach płci, w końcu jako kobieta, a na dodatek w 9 miesiącu ciąży, czuję się wyjątkowo uprawniona do owego jęknięcia. No, bo jak to jest z tym stanem błogosławionym? Ano jest tak, że generalnie to on jest niewidzialny.

Muszę przyznać, że jakoś wyjątkowo w tej ciąży zpipowaciałam. Wcześniej miałam w sobie jakąś taką wewnętrzną, waleczną Xenę i nie dawałam sobie w kaszę dmuchać, a teraz stoję w tych kolejkach w sklepach, z tym brzuchem jak ta pipa właśnie. A przede mną stoi pani. Pani odwraca się w moją stronę i patrzy, nagle zauważa brzuch i w jednej sekundzie już jest najpilniejszą studentką własnych zakupów na taśmie, prezentując mi tył swojego wełnianego palta. A przed panią jest kilku panów z zakupem ważnym w czwartkowy poranek, no bo jak to czwartkowy poranek bez kilku Żubrów zacząć? Panowie z Żubrami też niby nie widzą. Nawet w kasie z pierwszeństwem są fochy, wzdychy i przewracanie oczami. 

W zatłoczonym autobusie ciąża też jest niewidzialna, a jak już ktoś zwróci uwagę, to raczej na twarzy ma wypisane "no i po co babo jeździsz komunikacją? Siedź na tyłku w domu i się głaszcz po brzuchu". A no po to, kurna, jeżdżę drogi współpasażerze, że czasem muszę i uwierz mi, że oglądanie Twojego fejsa z odległości kilku centymetrów i wąchanie pachy człowieka obok, nie należą do ciążowych przyjemności. W ogóle nie należą do przyjemności.

No i jeszcze zostaje praca. Otóż okazuje się, że nie jest ważne co zrobiłaś wcześniej, że się starałaś, jak ciężko pracowałaś. Wraz z dniem, w którym decydujesz już nie jeździć 3 godziny dziennie pociągami i nie siedzieć 8 godzin za biurkiem, a jeszcze nie masz pełnego rozwarcia, które by Cię uprawniło do chwilowego pożegnania z korpo, to okazuje się, że właściwie to chyba nigdy nie istniałaś. I to jakoś tak boli, bo się starałaś przecież, bo przecież dziecko to naturalna sprawa, bo trzeba mieć dzieci, bo demografia, bo przyszłość, bo work-life-balance, bo kobiety są w tym korpo takie ważne, bo równouprawnienie, bo srata-tata. Ale dziękuję za kubeł zimnej wody na głowę.

I nie jest tak, że ja oczekuję, że świat nagle stanie na głowie, zatańczy i zrobi wycinankę, a to wszystko bo Magda jest w ciąży. Wystarczy mi, że w domu jestem księżniczką. Ale jednak spodziewałam się czegoś innego, więcej gestów życzliwości, zrozumienia, uprzejmości. I oczywiście też nie jest tak, że się z tym w ogóle nie spotykam, bo jasne że tak, ale jednak społeczeństwo jako ogół, mocno mnie w tym względzie rozczarowało. Ot, naiwna ja.