niedziela, 29 maja 2016

O tym jak wygrałam skandynawskie krzesła!

A wygrałam je w bardzo uczciwym układzie/zakładzie! Zapraszam :)




W połowie stycznia podjęłam decyzję, że jak tylko przyjdzie wiosna, to nauczę się biegać. Piszę "nauczę", bo biegać wcześniej nie umiałam. I nie tam, że każdy umie biegać, bo ma nogi. Nie, ja nie umiałam.

Ostatniego dnia marca podniosłam tyłek z kanapy, wdziałam jakieśtambuty (na widok których profesjonaliści dostaliby zawału), legginsy i apaszkę w panterkę. Obśmiałam serdecznie tenże outfit i z uśmiechem na ustach ruszyłam w trasę. Z uśmiechem przebiegłam jakieś 100 metrów. Ogólnie to przebiegłam 300 metrów. I umarłam. Umarłam na śmierć. Doczołgałam się do domu zostawiając za sobą mokry ślad. 

I jeszcze jakiś czas temu, na tym właśnie etapie moja radosna przygoda z bieganiem by się zakończyła, ale tym razem się uparłam. Kolejnego dnia przebiegłam tyle samo, ale umarłam już jakby trochę mniej, potem mogłam przebiec więcej i więcej, aż pewnego dnia pyknął kilometr, a ja mogłam biec dalej. I możecie się śmiać, ale to był wyczyn. Potrzebowałam tylko jakiejś małej, a skutecznej motywacji, poza oczywistym samozadowoleniem. Usiadłam i zastanowiłam się, co ja bym chciała, jaką mogę sobie sama zrobić przyjemność. I wymyśliłam, że jeśli przebiegnę za jednym razem całe 5 kilometrów, to kupie sobie wymarzone krzesła. I przebiegłam. I kupiłam te krzesła.

Ale prawda jest taka, że nie dla krzeseł to zrobiłam. I nie dla różowych butów do biegania to zrobiłam (bo zawsze chciałam mieć różowe buty - jakieś niespełnione marzenie związane chyba z lalką Barbie). Ani też nie zrobiłam tego w myśl zasady "matkę oszukasz, kumpele oszukasz, faceta oszukasz... legginsów nie oszukasz".

Udowodniłam sama sobie, że jeśli chcę to mogę. A to dla mnie dużo. Bardzo dużo. I jaram się tym! Bo mogę!

Kadry z truskawkowego stołu, to mała uczta na cześć tychże krzeseł :)









Miłość. Miłość z odroczonym spełnieniem. Wiesz, że prędzej czy później ujrzy światło dzienne, ale nie znasz jeszcze dokładnej daty. A kochasz szczerze. I tak to było z tymi krzesłami. Zakochałam się i wiedziałam, że pewnego dnia zrobię to wbrew logice i budżetowi, że będę je miała. Czasem nie może być inaczej, dlatego warto czekać!

Buziaki! :*

środa, 25 maja 2016

Z cyklu: "YOU DO IT WRONG" - pesto z czosnku niedźwiedziego i perfumy z bzu

Zrobiłam pesto z czosnku niedźwiedziego. I z tym pesto był problem. Problem był taki, że pierwszy raz w kulinarnej historii nowoczesnej, pesto komuś nie wyszło. Gdybyś ktoś chciał przeprowadzić ze mną szczegółowy wywiad i zapytać: "Pani Magdaleno, na miły Bóg, jak Pani tego dokonała?! Czy możemy zrobić Pani zdjęcie?!" lub po prostu: "... ale jak to?" - zapraszam. 

Wbrew powszechnym przekonaniom, czosnek niedźwiedzi to nie jest taki większy (bo niedźwiedź jest taki większy), zwykły czosnek. To aromatyczna roślina podobna troszkę do konwalii (co jak się dziś okazało, niektórym panom nadal niewiele pomogłoby w rozpoznaniu), której liście można konsumować. Konsumować mogą wszyscy, poza mną, ponieważ ja to spierdzieliłam. 
 
Istnieje jeszcze teoria spiskowa, mówiąca że czosnek ten zemścił się na mnie, ponieważ zerwany został troszeczkę nielegalnie, tuż obok wielkiej tablicy z napisem "Rezerwat". I ja w tę teorię wierzę.

Pozwolę sobie również zdefiniować pesto, jako zblenderowaną papkę dodawaną do makaronu. 

Pewna mądra gospodyni, rzuciwszy okiem na moje plony w siacie z biedry i usłyszawszy moje ambitne zamiary powiedziała: "Nie zblenderujesz, nie ma opcji. Maszynką do mięsa trzeba."
Maszynki nie mam. Poza tym ja nie zblenderuje?! Ja?! Pfff...
I nie zblenderowałam. 
Czosnkogluty w oliwie, z orzeszkami i makaronem penne polecają się na obiad. Mniamu mniam. A tak dobrze się zapowiadało...





TADAAAM!


Zrobiłam też perfumy z bzu. I z tymi perfumami był problem. Problem był taki, że słoik był po ogórkach. Kiszonych. A tak dobrze się zapowiadało... Glicerynę nawet kupiłam, filmików się na oglądałam, już widziałam jak wręczam babci na Święta flakonik... No tylko te ogórki, a tak to spoko. 





A poza tym, to u mnie wszystko w porządku ;) 

Buziaki,
Magda



wtorek, 10 maja 2016

O tym jak Grażyna dekoracji okno w sypialni dekorowała

Każdy jest w czymś beznadziejny. Nawet jak twierdzi, że nie jest, to i tak w czymś jest. Nawet mężczyzna. No tak, też się dziwię.

Ja na przykład jestem beznadziejna w liczeniu w pamięci, w grach komputerowych 3D (tak, kiedyś istniały takie nie w 3D, ale w sumie w nie też byłam beznadziejna), w znajomości aktorów i hodowli kwiatów doniczkowych. Jestem też beznadziejna w temacie zasłon i firanek w oknach. Prawdziwa ze mnie Grażyna dekoracji okiennych. 

Wiadomym i naturalnym jest, że ten kto już się dowie w czym jest beznadziejny i fakt ten zaakceptuje, to instynktownie w swoim środowisku szuka jednostek uzupełniających. Osobistych doradców, którzy swoją wiedzą pokrywają nasze braki. I tak właśnie moi doradcy w kwestii zasłon mówią mi jak je prać, jak prasować i że prasować w ogóle trzeba, jak podwijać i obcinać, nie szarpać jak "się nie da" i nie przytrzaskiwać oknem.

Wczoraj doradca doradził, że czas najwyższy uprać. To uprałam. Radościom nie było końca, kiedy się okazało, że prasować jednak nie trzeba. Wszystko szło gładko - do czasu wieszania. I tu przyznać muszę od razu, wieszania nieskomplikowanego, rzekłabym nawet wieszania dla idiotów. Nie żadne tam żabki, co to nasze matki całe życie na nie klęły, nie żadne kółeczka czy jakieś inne szyny. Prosta sprawa, patyk i dziurka. Patyk włożyć w dziurkę i przeciągnąć. Wyjąć z drugiej strony i zawiesić na haczykach. Sam fakt, że Ikea nie dołączyła instrukcji obsługi, świadczy o najwyższym stopniu prostoty przedsięwzięcia. 

A Grażynę przerosło. Grażyna nie dała rady. Wiele soczystych sformułowań padło z wysokości krzesła podstawionego pod okno. A kiedy w końcu, wśród tych ozdabiających kobiece, subtelne usta słów, udało się wepchnąć zasłonę na patyk, patyk wepchnąć na haczyk, powtórzyć z drugą zasłoną, tak aby pierwsza nie spadła i nie zapomnieć o firance, która idzie na pierwszy patyk, blokowany przez haczyk od zasłony... to w myśl starej, polskiej zasady "jeśli możesz coś zrobić dwa razy - zrób to" okazało się, że ... że środek okna ozdabia wielka metka z Ikei, czyli zasłony tył na przód. I od nowa... także tak. 


Ostatecznie misja zakończyła się sukcesem i złamanym paznokciem, ale efekt wart był walki. W sypialni teraz pachnie bez i pachną czyste zasłony, a ja napawam się widokami, zanim jutro dokonam tam standardowej, porannej demolki. 


Śliczny mamy ten maj! Bzy pachną jak szalone, dni coraz dłuższe, za chwilkę będą konwalie i za jeszcze chwilkę truskawki :D

Buziaki!
Magda